O tym, że Filipiny to skorumpowany kraj, słyszał niemal każdy. To, że wszystko można tutaj załatwić za pomocą pieniędzy nie jest też niczym nowym, ale wybory, które się właśnie odbywają otworzyły mi oczy na korupcyjny level hard. Tutaj kiełbasą wyborczą nie są obietnice, ale żywa gotówka i, co ciekawe, wszyscy dobrze o tym wiedzą. Dziś jest 9. maja (czyli – przy okazji – moje urodziny: życzenia można zostawiać w komentarzach 😉 ). Właśnie dziś wszyscy Filipińczycy poszli do urn głosować i wybrać: prezydenta, gubernatora, majora i wszystkie inne ważne „głowy” prowincji. Przed tym dniem ruch na drogach stał się mniejszy, a większość Filipińczyków spędziła ten czas w domu z rodziną. Jednakże nie po to, aby w rodzinnym gronie odpocząć, lecz wyczekiwać na „kuriera z przesyłką”. Bo – jak co każde wybory – odwiedzają ich osoby i wręczają kopertę, w której jest lista kandydatów, na których należy głosować wraz z przyczepionym banknotem i to czasami nie z jednym! Na Siquijor dla przykładu jedna osoba jest w stanie na „wyborach” zarobić nawet ponad 10 tys peso! Czyli ponad 800 złotych, co może dla nas nie jest szokujące, ale dla większości Filipińczyków to nawet dwumiesięczna wypłata…
To oczywiście jest nielegalne, ale… who cares? Od tygodnia rozmawiałem z Filipińczykami i już planowali, co sobie kupią za „zarobione pieniądze”. Przyznaję się – nie wierzyłem, że coś takiego w ogóle jest możliwe. Przecież to jakiś absurd – ile taki polityk może wydać kasy na wybory! Wtedy koleżanka mi wyjaśniła, że te wybory odbędą się „na bogato”, bo przecież kilka lat temu był tajfun Yolanta i nikt nie uwierzył, że pieniądze poszły na odbudowę Filipin. Każdy dobrze wie, że trafiły to kieszeni polityków na finansowanie kolejnych kampanii. Dodatkowo – z tego, co ustaliłem – osoby pociągające za sznurki w tym kraju mają już na tyle dużo pieniędzy, że jedyne, czego im brakuje, to… władzy. Bo lepiej samemu siedzieć na stołku niż opłacać tego, który będzie siedział jako marionetka. Wygranie wyborów: czy to na gubernatora, czy majora danej miejscowości, to nie tylko prestiż, ale też ogromna kasa, która płynie z każdego biznesu. Niejednokrotnie taki major (w Polsce nazwalibyśmy go burmistrzem) posiada swoja firmę budowlaną, która absolutnie przypadkiem wygrywa wszystkie przetargi na renowacje dróg czy budowanie nowych budynków w okolicy. To żyła złota dla każdego, szczególnie w takim kraju jak Filipiny.
To na kogo pójdziesz głosować?
Doszło już do tak absurdalnych sytuacji, kiedy partie opłacają tych samych glosujących, czyli każda partia wręcza kopertę z nazwiskami jednemu Filipińczykowi. On zgarnia podwójną albo potrójną pulę pieniędzy. A jak go zapytałem o to, na kogo w tym wypadku zagłosuje, odparł szczerze: „Na tego, na kogo i tak chciałem głosować”. Z niedowierzaniem słuchałem i łapałem się za głowę – jak do takiego absurdu może dochodzić? Przecież politycy wyrzucają pieniądze w błoto. No ale kto bogatemu zabroni – jak i tak mu zależy tylko na władzy.
A co z ogromną ilością Filipińczyków, którzy mieszkają za granicą?
To jest kolejny ogromny kawałek tortu, który każdy polityk chciał by mieć dla siebie. Sytuacja jest podobna, ale działa na innej zasadzie. Z tego, co się dowiedziałem, jednemu z polityków udało się dojść do porozumienia z firmą, która zajmuje się oprogramowaniem. Wyszło go to, z tego co wiem, bardzo tanio, bo 5 peso za każdy głos. W efekcie – jeżeli jakiś Filipińczyk zagłosuje w systemie i wybierze swojego kandydata, to i tak dostaję kartkę z potwierdzeniem że głosował na innego. Oczywiście ten błąd systemu został zgłoszony do firmy zajmującej się oprogramowaniem. Podobno wielu Filipińczyków nawet pisało o tym na facebooku, ale jak dobrze wiemy naprawa takich mały usterek nie musi być dokonywana niezwłocznie, bo przecież to tylko mały błąd systemu.
Jeszcze jedna ciekawostka, każdy Filipińczyk który odda głos jest znakowany na palcu wskazującym specjalnym tuszem żeby nie doszło do sytuacji że pójdzie głosować jeszcze raz ….
